Przesłał nam nawet kilka kawałków muzyki berberyjskiej
:) Po kolacji posiedzieliśmy trochę przy ognisku
A potem wdrapaliśmy się na najwyższą wydmę, z której widać było nawet światła Merzougi i inne obozowiska. Widok mega! Następnie nasz berber złapał mnie i koleżankę za nogawki przy kostkach i ściągnął na tyłkach z wydm w dół
:lol: Noo chociaż powrót był o wiele szybszy
:lol: Gdzieś ok.24:00-01.00 poszliśmy spać, ale ustawiliśmy sobie budziki na 3:30 kiedy księżyć miał już zajść i można było podziwiać rozgwieżdżone niebo - i tak też było
:) (do satysfakcjonujących zdjęć trochę niestety mi zabrakło, nie tylko sprzętu, ale i umiejętności
:( ale coś tam wyszło)
Tutaj jeszcze przy świetle księżyca
Noc była dość zimna, było jedynie kilka stopni, my ubrani w bluzy, dresy i kurtki i w dodatku każdy pod 4 grubaśnymi kocami - i chwilę zeszło żeby się zagrzać pod nimi. Jakby się kto pytał to toaleta była "na kota", czyli w piach do kuwetki zakopujemy
:P Wschód słońca byl niezwykle spektakularny, najpierw niebo przybrało całą paletę barw, a później wschodzące słońce zaczęło oświetlać kolejne wydmy na złoto, piękna sprawa! Akurat trwał okres godowy wielbłądów, jak widać jeden poczuł za dużą mietę i trochę się oddalił mimo podwiązanego kolana
;)
Nasz obóz
Berber whisky w takim klimacie smakuje jeszcze lepiej
:)
Powrót był trochę bolesny, ale jakoś dotarliśmy
;)
No raczej za przejażdżką wielbłądem nie będę tęskniła
:P Ale wycieczka na pustynię - widoki wieczorem, w nocy, rano to mistrzostwo świata, polecam koniecznie!
:)
cdn.@cccc dziękuję bardzo
:) cieszę się, że się podoba
:)Troszkę wstyd, ale piszę dalej
:oops:
:D Mam jednak nadzieję dokończyć tę relację
8-)
Hmm na czym to ja skończyłam
:D aa ok - wyjeżdżamy z Merzougi i kierujemy się w stronę Fezu i Szafszawanu. Plan jest taki, aby dojechać chociaż do Fezu. Do samego Fezu mamy ok. 460km, co według obliczeń google maps powinno nam zająć ok. 7h
:? Droga jest spokojniejsza, mniej górzysta, chociaż nadal możemy podziwiać równie piękne krajobrazy - w tym ogromne wąwozy, rozległe doliny i niesamowite jeziora.
Po drodze oczywiście obowiązkowy postój na pyszne marokańskie jedzenie - tym razem zamiast tajina - brochette, polecone przez naszego kierowcę z Merzougi kawałki marynowanego mięsa (kurczaka, wołowiny lub jagnięciny), świetnie przyprawione - polecam! Udało mi się namierzyć, gdzie jedliśmy - Restaurant Diafa w miejscowości Midelt - tanio i smacznie
:) Takie talerzyki kosztowały kilkanaście zł:
Czasem droga była prosta jak przysłowiowy drut, a czasem wiła się hen daleko i mogliśmy zobaczyć, którędy będziemy jechać za jakieś 15 czy 20 minut
;)
Do Fezu dotarliśmy dopiero późnym popołudniem i postanowiliśmy przenocować gdzieś przy wylotówce na północ i rano ruszyć do Szafszawanu, do którego było jeszcze ok.200km. Niestety w Fezie dość długo szukaliśmy noclegu i straciliśmy sporo czasu, ale w końcu znalazło się dla nas miejsce w Ibis Budget - 400mad/pokój ze śniadaniem (słabym zresztą). Rano wyjechaliśmy do Szafszawanu, łapiąc po drodze pierwszą i jedyną na szczęście kontrolę policji ('nieee, ten Symbol tyle nie pojedzie'
:D ) Obyło się bez mandatu
;)
Widoki trochę się zmieniły - góry i wąwozy zastąpiły pola i blade pagórki, a zamiast wielbłądów pojawiały się osiołki.
W Szafszawanie dość łatwo znaleźliśmy parking dla naszej 'bestii'
:lol: i poszliśmy zostawić bagaże w hostelu, który zabookowaliśmy nudząc się w Ibisie dzień wcześniej
;) Był to hostelik w typowo marokańskim stylu o nazwie Dar Antonio, w którym za 2 pokoje ze wspólną łazienką zapłaciliśmy 50euro (bez śniadania).Pokoje były bardzo przyjemne
:)
Szafszawan (Chefchaouen) był drugim miejscem, do którego (oprócz pustyni obok Merzougi) ciągnęło mnie w Maroku najbardziej. Szafszawan, czyli błękitne miasto położone w górach Rif - miasto, w którym "trudno odróżnić, gdzie kończy się niebo, a zaczyna ziemia"
;)
Skąd ten niebieski kolor? Szukając o nim informacji natknęłam się na legendę, zgodnie z którą niebieski odcień budynków to sprawka jednego z władców Szafszawanu, który nie znosząc wszelkiego robactwa rozkazał pomalować miasto na błękitny kolor, którego z kolei nie znoszą owady. Bardziej przyziemna wersja pochodzenia niebieskiego koloru budynków w Szafszawanie zrzuca "winę" na żydowskich mieszkańców miasta, którzy tak właśnie zaczęli malować swoje domy od początków XX w., by "zatrzeć granicę między ziemską egzystencją a niebem". Kolejne wytłumaczenie to po prostu chęć odstraszenia przez mieszkańców "zła", gdyż kolor niebieski jest synonimem spokoju i ładu.
Szafszawan jest trochę magiczny, nie ma co ukrywać - i to nie tylko dzięki sprzedawanemu na każdym kroku haszyszowi, który uprawiany jest na zboczach pobliskich gór
;) Błękitne uliczki i zaułki potrafią wciągnąć i zauroczyć. Zresztą zobaczcie sami
:)
W Szafszawanie niespecjalnie trzeba mieć jakiś konkretny plan zwiedzania, wystarczy po prostu zgubić się w jego uliczkach, jednak warto trafić na jego główny plac - Uta el Hammam, czyli Plac Gołębi, przy którym znajduje się meczet i dostępna do zwiedzania kazba.
Z jej wieży rozpościera się przyjemny widok na miasto.
A wieczorem? Wieczorem jest równie pięknie
:)
A na kolację zostajemy dość mocno nagabywani, np. tekstami w stylu "free herbata" czy "dobra dobra zupa z bobra"
:lol: No i tym sposobem siadamy w jednej z wielu knajpek na placu Gołębi
;)
Rano zjadamy standardowe śniadanie (również na głównym placu), czyli świeży sok, naleśniki lub tosty i berber whisky
;) za ok. 100-120mad. A towarzyszą nam malutkie, trochę upierdliwe kotki.. (wchodzą nawet na stół)
Byłam 10 lat w Maroku na przełomie grudnia i stycznia - podczas 14 dniowej podróży 1 dzień pochmurno-deszczowy (w Marrakeszu właśnie), a poza tym temperatura wyższa, niż mieliście. Można było się opalać w kostiumie.
:)Z chęcią powrócę do klimatów arabskich, więc czekam na ciąg dalszy.
:D
meteorka2207 napisał:Hahaha, byłam w Marrakeszu latem 2008 roku i mam identyczne fotki
;-)wyjęłaś mi to z ust, kilka kadrów jota w jotę!
:D aż trudno uwierzyć
:)no i nasza restauracja na przeciwko grobowców! najlepsza!
Dziękuję za miłe słowa
:) Teraz niestety muszę przerwać relację na ok.2tygodnie, myślałam,że się wyrobię przed kolejnym wyjazdem, ale niestety za dużo na glowie
:( Ale jak wrócę to szybciutko kończę - obiecuję
;)@Legion1 dobrze pamiętam,że lecieliśmy w podobnym terminie?
:)
@olajaw tak byliśmy praktycznie w tym samym terminie
:) z tym, że My na pustynię ruszyliśmy na 3 dni zorganizowaną wycieczką z Marrakeszu, a potem mieliśmy Essaourię i Rabat
;)
olajaw napisał:Dziękuję za miłe słowa
:) Teraz niestety muszę przerwać relację na ok.2tygodnie, myślałam,że się wyrobię przed kolejnym wyjazdem, ale niestety za dużo na glowie
:( Ale jak wrócę to szybciutko kończę - obiecuję
;)Czekam na ciag dalszy i pozdrawiam cieplutko.
:)
@klapio dziękuję
:) bezpośrednich lotów może nie ma dużo (tylko Agadir), ale Ryanairem dolecisz z przesiadką całkiem bezproblemowo i wygodnie do większości miast w Maroku
:)
Fajna relacja.Szczególnie zauroczyły mnie wieczorne zdjęcia z Szafszawanu. Nastrój jak z baśni tysiąca i jednej nocy
;)Zgadzam się z przedmówcami - świetne zdjęcia
:)
Super relacja, mam nadzieję, że skorzystam z niej w przyszłym roku
:) Fajne i ładne zdjęcia, tylko wydaje mi się, że niektóre są za duże - nawet na moim sporym monitorze nie wyświetlają się w całości, co utrudnia ich odbiór
;). Wspominałaś wcześniej o nie najlepszym hostingu, ja ostatnio korzystam z flickra i na razie bez większych zarzutów. Tak w ogóle czy tylko mnie nie wyświetlają się prawidłowo wszystkie zdjęcia?
Dzięki @Pabloo i dzięki @meteorka2207
:) Chyba jednak muszę niektóre zdjęcia pozmniejszać, bo u mnie też (ale tylko na komputerze w pracy, w domu ok) nie wszystkie się dogrywają (głównie problem raczej dotyczy tych "pionowych"). Mam nadzieję, że w końcu będzie ok
:roll:
A teraz w ramach przerwy na reklamy zapraszam na kanał Discovery Channel i odcinek nr 134243 "Jak to jest zrobione - szaliczek"
:D
:D
:Dhttps://youtu.be/YmB32EpYvGUI jeszcze jeden film, tym razem znaleziony w sieci - kto pił berber whisky wie, że sposób jej nalewania jest dość specyficzny - tutaj z przymrużeniem oka:
:Dhttps://www.facebook.com/pg/RedOneOffic ... e_internalPrzy okazji dodam, że berber whisky, czyli miętowa zielona herbata jest nazywana w Maroku płynem życia, a dodawana do niego duża ilość cukru symbolizuje dobrobyt i szczęście - więc raczej nie należy odmawiać, gdy zostaniemy nią poczęstowani
:) A to na pewno co najmniej kilka razy się nam w Maroku przydarzy
:)
olajaw napisał:Przy okazji dodam, że berber whisky, czyli miętowa zielona herbata jest nazywana w Maroku płynem życia, a dodawana do niego duża ilość cukru symbolizuje dobrobyt i szczęście - więc raczej nie należy odmawiać, gdy zostaniemy nią poczęstowani
:) A to na pewno co najmniej kilka razy się nam w Maroku przydarzy
:)Tak, tylko trzeba sie przelamac, jak ktos nie uzywa cukru, tak jak np. ja.Ja zawsze tlumacze, ze cukier jest dla bogatych, nie dla biednych, wtedy sie posmieja i mozna pojsc na kompromis.
;)Pozdr.
Ja słodzę herbatę/kawę tylko symbolicznie, gorzkie mi nie przejdą przez gardło, ale taki ulepek jak serwowana w Maroku berber whisky też był dużą skrajnością
:) Ale w połączeniu z pyszną świeżą miętą jak dla mnie do wypicia
;) Natomiast koleżanka, która ze mną była w Maroku za każdym razem krzyczała 'but.. no sugar please!'
:D Trochę dziwnie Marokańczycy się na nią patrzyli
;)
Przesłał nam nawet kilka kawałków muzyki berberyjskiej :) Po kolacji posiedzieliśmy trochę przy ognisku
A potem wdrapaliśmy się na najwyższą wydmę, z której widać było nawet światła Merzougi i inne obozowiska. Widok mega! Następnie nasz berber złapał mnie i koleżankę za nogawki przy kostkach i ściągnął na tyłkach z wydm w dół :lol: Noo chociaż powrót był o wiele szybszy :lol:
Gdzieś ok.24:00-01.00 poszliśmy spać, ale ustawiliśmy sobie budziki na 3:30 kiedy księżyć miał już zajść i można było podziwiać rozgwieżdżone niebo - i tak też było :)
(do satysfakcjonujących zdjęć trochę niestety mi zabrakło, nie tylko sprzętu, ale i umiejętności :( ale coś tam wyszło)
Tutaj jeszcze przy świetle księżyca
Noc była dość zimna, było jedynie kilka stopni, my ubrani w bluzy, dresy i kurtki i w dodatku każdy pod 4 grubaśnymi kocami - i chwilę zeszło żeby się zagrzać pod nimi. Jakby się kto pytał to toaleta była "na kota", czyli w piach do kuwetki zakopujemy :P
Wschód słońca byl niezwykle spektakularny, najpierw niebo przybrało całą paletę barw, a później wschodzące słońce zaczęło oświetlać kolejne wydmy na złoto, piękna sprawa!
Akurat trwał okres godowy wielbłądów, jak widać jeden poczuł za dużą mietę i trochę się oddalił mimo podwiązanego kolana ;)
Nasz obóz
Berber whisky w takim klimacie smakuje jeszcze lepiej :)
Powrót był trochę bolesny, ale jakoś dotarliśmy ;)
No raczej za przejażdżką wielbłądem nie będę tęskniła :P Ale wycieczka na pustynię - widoki wieczorem, w nocy, rano to mistrzostwo świata, polecam koniecznie! :)
cdn.@cccc dziękuję bardzo :) cieszę się, że się podoba :)Troszkę wstyd, ale piszę dalej :oops: :D Mam jednak nadzieję dokończyć tę relację 8-)
Hmm na czym to ja skończyłam :D aa ok - wyjeżdżamy z Merzougi i kierujemy się w stronę Fezu i Szafszawanu. Plan jest taki, aby dojechać chociaż do Fezu. Do samego Fezu mamy ok. 460km, co według obliczeń google maps powinno nam zająć ok. 7h :? Droga jest spokojniejsza, mniej górzysta, chociaż nadal możemy podziwiać równie piękne krajobrazy - w tym ogromne wąwozy, rozległe doliny i niesamowite jeziora.
Po drodze oczywiście obowiązkowy postój na pyszne marokańskie jedzenie - tym razem zamiast tajina - brochette, polecone przez naszego kierowcę z Merzougi kawałki marynowanego mięsa (kurczaka, wołowiny lub jagnięciny), świetnie przyprawione - polecam! Udało mi się namierzyć, gdzie jedliśmy - Restaurant Diafa w miejscowości Midelt - tanio i smacznie :) Takie talerzyki kosztowały kilkanaście zł:
Czasem droga była prosta jak przysłowiowy drut, a czasem wiła się hen daleko i mogliśmy zobaczyć, którędy będziemy jechać za jakieś 15 czy 20 minut ;)
Do Fezu dotarliśmy dopiero późnym popołudniem i postanowiliśmy przenocować gdzieś przy wylotówce na północ i rano ruszyć do Szafszawanu, do którego było jeszcze ok.200km. Niestety w Fezie dość długo szukaliśmy noclegu i straciliśmy sporo czasu, ale w końcu znalazło się dla nas miejsce w Ibis Budget - 400mad/pokój ze śniadaniem (słabym zresztą). Rano wyjechaliśmy do Szafszawanu, łapiąc po drodze pierwszą i jedyną na szczęście kontrolę policji ('nieee, ten Symbol tyle nie pojedzie' :D ) Obyło się bez mandatu ;)
Widoki trochę się zmieniły - góry i wąwozy zastąpiły pola i blade pagórki, a zamiast wielbłądów pojawiały się osiołki.
W Szafszawanie dość łatwo znaleźliśmy parking dla naszej 'bestii' :lol: i poszliśmy zostawić bagaże w hostelu, który zabookowaliśmy nudząc się w Ibisie dzień wcześniej ;) Był to hostelik w typowo marokańskim stylu o nazwie Dar Antonio, w którym za 2 pokoje ze wspólną łazienką zapłaciliśmy 50euro (bez śniadania).Pokoje były bardzo przyjemne :)
Szafszawan (Chefchaouen) był drugim miejscem, do którego (oprócz pustyni obok Merzougi) ciągnęło mnie w Maroku najbardziej. Szafszawan, czyli błękitne miasto położone w górach Rif - miasto, w którym "trudno odróżnić, gdzie kończy się niebo, a zaczyna ziemia" ;)
Skąd ten niebieski kolor? Szukając o nim informacji natknęłam się na legendę, zgodnie z którą niebieski odcień budynków to sprawka jednego z władców Szafszawanu, który nie znosząc wszelkiego robactwa rozkazał pomalować miasto na błękitny kolor, którego z kolei nie znoszą owady. Bardziej przyziemna wersja pochodzenia niebieskiego koloru budynków w Szafszawanie zrzuca "winę" na żydowskich mieszkańców miasta, którzy tak właśnie zaczęli malować swoje domy od początków XX w., by "zatrzeć granicę między ziemską egzystencją a niebem". Kolejne wytłumaczenie to po prostu chęć odstraszenia przez mieszkańców "zła", gdyż kolor niebieski jest synonimem spokoju i ładu.
Szafszawan jest trochę magiczny, nie ma co ukrywać - i to nie tylko dzięki sprzedawanemu na każdym kroku haszyszowi, który uprawiany jest na zboczach pobliskich gór ;) Błękitne uliczki i zaułki potrafią wciągnąć i zauroczyć. Zresztą zobaczcie sami :)
W Szafszawanie niespecjalnie trzeba mieć jakiś konkretny plan zwiedzania, wystarczy po prostu zgubić się w jego uliczkach, jednak warto trafić na jego główny plac - Uta el Hammam, czyli Plac Gołębi, przy którym znajduje się meczet i dostępna do zwiedzania kazba.
Z jej wieży rozpościera się przyjemny widok na miasto.
A wieczorem? Wieczorem jest równie pięknie :)
A na kolację zostajemy dość mocno nagabywani, np. tekstami w stylu "free herbata" czy "dobra dobra zupa z bobra" :lol: No i tym sposobem siadamy w jednej z wielu knajpek na placu Gołębi ;)
Rano zjadamy standardowe śniadanie (również na głównym placu), czyli świeży sok, naleśniki lub tosty i berber whisky ;) za ok. 100-120mad. A towarzyszą nam malutkie, trochę upierdliwe kotki.. (wchodzą nawet na stół)
Jeszcze krótki spacer..